Aktualności

Chory system informatyczny
Październik 22, 2020

 

 

System informatyczny o koronawirusie wali się jak domek z kart

 

Setki a nawet tysiące osób zakażonych koronawirusem nie może doczekać się na kontakt z sanepidem, bo nikt do nich nie dzwoni przez wiele dni i nikt godzinami nie odbiera od nich telefonów. Przynosi to fatalne skutki.
Ponieważ w moim środowisku doświadczyliśmy takiej sytuacji postanowiłem dociec co jest tego przyczyną. Poświęciłem na to dwa tygodnie intensywnej pracy. Teraz dopiero mogę odpowiedzieć na to pytanie – dlaczego. Ale na pytanie co się z tym zrobi, powinny odpowiedzieć osoby, które zawiadują walką z koronawirusem. O ile to do nich dotrze.

Temat trzeba zacząć od tego, iż pozytywne wyniki badań laboratoryjnych na COVID-19 powinny trafiać bezpośrednio i niezwłocznie do terenowej stacji sanepidu związanej z miejscem zamieszkania zakażonej osoby. Wtedy sanepid ewentualnie nakłada obowiązek izolacji lub kwarantanny oraz ma obowiązek przeprowadzenia wywiadu epidemiologicznego w celu ustalenia z kim zakażona osoba miała kontakt i komu mogła przekazać tego wirusa. Tymczasem sanepid w większości przypadków nie podejmuje takich działań, i nikt nie wie dlaczego.

Na początku października koronawirus dopadł moją rodzinę i środowisko pracy. W związku z tym zorganizowaliśmy i to na własny koszt badania pracowników naszej firmy oraz najbliższych członków rodziny. Przed badaniem zapytałem, co trzeba będzie zrobić gdy ktoś otrzyma wynik pozytywny? Odpowiedziano mi: „proszę się nie martwić, sanepid zadzwoni do tej osoby i powie co ma robić”.

Spośród przebadanych osób jedna miała pozytywny wynik. Powróciła więc do swojego mieszkania i czekała na telefon z sanepidu. Niestety mijały kolejne dni i nie dostała żadnej informacji. Usiłowaliśmy dodzwonić się do miejscowego sanepidu, jednakże przez kilka kolejnych dni było to nie możliwe. Udało się to dopiero po sześciu dniach. Okazało się, że jest tam informacja o przebadaniu tej osoby, ale w rejestrze, w miejscu gdzie ma być do niej numer telefonu jest pusto, a badany pamiętał, że na pewno numer telefonu podał. Potwierdziło się to później, ponieważ uzyskaliśmy skan stosowanego formularza wypełnionego przed badaniem. Dodać trzeba, że w przypadku kierowania na badanie na Coivid -19 przez lekarza, wypełnia on formularz ZLK-1, w którym w dziale „Dane pacjenta” w rubryce „dane kontaktowe” może być podany telefon kontaktowy i adres e-mail.

Na moje pytanie dlaczego nie przekazano dalej znanego numeru telefonu pacjenta, pracownica sanepidu odpowiedziała - „ bo nie mamy takiego obowiązku”. Kiedy ze zdziwieniem zapytałem dlaczego? Pani stwierdziła „bo takie są przepisy”. Poprosiłem więc aby podała mi te przepisy, ale odpowiedziała, że ona nie wie jakie to przepisy, ale takie przepisy na pewno są, bo tak jest od dawna. Dopiero druga pani podpowiedziała jej, że są jakieś przepisy o badaniach laboratoryjnych i tam jest napisane, co ma zawierać informacja o wynikach badań.

- Jak pan chce wiedzieć, to niech pan sobie znajdzie to w internecie, a w ogóle to są przepisy RODO i nie będę udzielała więcej innych informacji.
- To jak w takim razie powiadomicie pacjenta o decyzji co ma dalej robić?

- Możemy mu przecież wysłać list – oznajmiła – bo mamy jego adres.
Ale jednak takiego listu zakażona osoba nie dostała w ciągu czasu możliwej kwarantanny. Dopiero na zakończenie tego okresu, przyszły z sanepidu drogą e-mailową dwa formularze wywiadu epidemiologicznego do wypełnienia. I tak ów przebadany pacjent nie dowiedział się przez cały tydzień, co ma robić i czy obowiązuje go kwarantanna. Dowiedział się o tym dopiero, gdy po tygodniu przyszedł do niego policjant sprawdzić czy jest na kwarantannie, której mu nawiasem mówiąc nie zarządzono, a powinna być w tej sprawie decyzja administracyjna. Gdyby się tym nie przejmował, tak jak wiele ludzi nie noszących maseczek, mógłby pójść sobie na miasto i wywołać kolejne ognisko koronowirusa. I tak się często dzieje, o czym z trwogą dowiadujemy się z prasy. Szczęśliwie tenże obywatel jest człowiekiem myślącym.

Zgodnie z sugestią pani z sanepidu, przewertowałem dziesiątki stron internetowych
i trafiłem wreszcie na obwieszczenie ministra zdrowia z dnia 5 września 2019 r. „w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardów jakości dla medycznych laboratoriów diagnostycznych i mikrobiologicznych”, w którym napisano, co powinny zawierać pola formularza w sprawozdaniach z badań laboratoryjnych dotyczących danych osobowych badanego pacjenta. Wymienione są tam takie dane jak: imię i nazwisko, płeć, data urodzenia, miejsce zamieszkania lub oddział szpitalny, numer PESEL, numer identyfikacyjny pacjenta - ale co istotne, nie ma tam miejsca na numer telefonu. I stąd nie ma go na wynikach badań pacjenta a potem w rejestrze zakażonych osób.

I pewno na na tej podstawie przedstawicielki służb sanitarnych wysnuły wniosek, że jak nie ma czegoś, co powinno być, to nie trzeba tego przekazać dalej i sprawę mają z głowy.

Postanowiłem więc temat drążyć dalej i zapytałem w firmie, której zleciliśmy badania dlaczego nie przekazano sanepidowi numeru telefonu osoby u której stwierdzono wynik dodatni. I tu również otrzymałem podobną odpowiedź - że „nie ma takiego obowiązku”. Co ciekawe, kiedy chciałem uzyskać informacje w tej sprawie, w jednej z centralnych instytucji też powiedziano mi, tak samo – „nie ma takiego obowiązku”.

Przedstawicielka firmy organizująca nam badania powiedziała mi:
- My przekazujemy zlecenie do laboratorium, a laboratorium przesyła wyniki badań do sanepidu. Okazuje się że są w tym dane osobowe według schematu podanego w ww. rozporządzeniu z 2019 roku, i jak wynika z tego to na tej drodze ginie numer telefonu pacjenta, czyli najważniejsza informacja kontaktowa w całej tej sprawie. Przez co system staje się taki niewydolny i to chyba w dużej mierze powoduje, że zakażeni ludzie nie dowiadują się, że mają być na kwarantannie, że sanepidy nie prowadzą w porę wywiadów z kim się kontaktowali i kogo mogli ewentualnie zakazić.

Ale z dalszej analizy tej sprawy dowiedziałem się, że są przecież i inne akty prawne, w tym ustawa „o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z dnia 5 grudnia 2008 r.” i szereg innych wywodzących się z tej ustawy rozporządzeń i instrukcji, które aktualizują działania w tych sprawach i na podstawie których można rozsądnie i skutecznie działać. Nie mówiąc już o tym, że Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny ogłosili schemat postępowania dla POZ i NIŚOZ w sprawie koronawirusa SARS-COV-2, gdzie jak „kawę na ławę” wyłożono co trzeba robić gdy spotka się ktoś z takim problemem. Jest tam jasno napisane, że w informacji o pacjencie trzeba podać numer telefonu do kontaktu. Taką banalną sprawę powinni załatwiać już na poziomie „pierwszego kontaktu” z tym problemem, pracownicy stacji sanitarno-epidemiologicznych.

Wreszcie na koniec dotarłem do „Informacji o przetwarzaniu danych osobowych w systemie teleinformatycznym, w związku z działaniami podejmowanymi w celu zapobiegania, przeciwdziałania i zwalczania wirusa SARS-CoV-2 powodującego chorobę COVID-19”, (zwanym w skrócie EWP), którego administratorem jest Minister Zdrowia, a który opracowało Ministerstwo Cyfryzacji i z której jasno wynika, że źródłem danych osobowych dotyczących osoby zakażonej (wraz z numerem telefonu) mają być dane umieszczone w tym systemie i do tego zobowiązane są organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Jest to ich obowiązek. I tu nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego w sanepidzie o tym nie wiedzą i tego nie przestrzegają? Wynika z tego, że w resorcie zdrowia nie działa odpowiedni system szkolenia personelu, i jak to jest możliwe by pracownicy merytoryczni w tych służbach nie byli przeszkoleni i nie znali podstawowych w swojej dziedzinie aktów prawnych i innych przepisów w tych sprawach? I co na to wszystko Pan Minister Zdrowia?
I czy o tym wie?

Gromadzone w tym systemie dane teleinformatyczne są udostępniane też innym zainteresowanym i upoważnionym instytucją, w tym Policji. I tu kolejne pytanie. Dlaczego Policja przyjmuje takie niepełne, wręcz sfałszowane informacje (bo brak wymaganych zapisów) i nie zwróci uwagi, że ktoś łamie prawo, (tak jak i nie noszenie maseczki) oraz utrudnia im pracę?

Na koniec, ostatni epizod związany z powyższą sprawą. Po tygodniu od stwierdzenia zakażenia u wspomnianego pacjenta, pod jego adres zamieszkania przybył policjant, zadzwonił domofonem i zapytał o jego nazwisko. Gdy funkcjonariusz stwierdził, że jest to ta osoba, którą ma skontrolować, poprosił o podanie numeru telefonu i zadzwonił na podany numer. Poprosił potem by osoba ta otworzyła okno i pomachał mu ręką, że to ona. Nie to jest śmieszne, że miała machać ręką z szóstego piętra do policjanta, żeby się uwiarygodnić, tylko tragikomiczne, że po oczywistą informację podaną już dawno przez pacjenta i która powinna być w obiegu prawnym, policjant musiał weryfikować okrężną drogą, bo ktoś pomyślał sobie, że po co coś ma robić jak nie musi i cały swój wysiłek intelektualny spożytkował na to tłumaczenie, że nie musi, bo wynika to z przepisów prawa, chociaż i tak, tak nie jest. To nawet trudno sobie wyobrazić, że do tego może dojść! Wygląda to jak z Mrożka.

Ale na tym nie koniec. Zadaliśmy pytanie na komisariacie policji skąd wiedzą kogo mają kontrolować. W odpowiedzi funkcjonariusz dyżurny powiedział, że mają wykaz takich osób z adresami.
– A jest tam numer telefonu zapytałem?
– No, nie ma - usłyszałem w odpowiedzi.

I tu wracamy do punktu wyjścia i mam pytanie do Ministra Cyfryzacji? Czy Pan wie jak działa w praktyce ten ten system EWP? Trud poniesiony przez resort w opracowanie i we wprowadzanie go w życie rozrobił się chyba o jakiś ostry kant cienia mgły! A cały trud służby zdrowia – lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarek i wielu innych osób idzie w tym systemie w chmury, ale na marne. Płakać się chce ! Jak pisał poeta: Daremny trud...

Istnieje stara zasada, w nauce o organizacji pracy, że jak się wprowadza jakiś system, to go się weryfikuje, sprawdza i testuje jak działa w praktyce by wyeliminować błędy i usterki. Jak się wyprodukuje samolot, to nie od razu wozi się nim pasażów, ale najpierw za jego sterami siada pilot oblatywacz i sprawdza jak się nim lata i steruje. Potem eliminuje się usterki. Chyba przydałby się tu taki pilot oblatywacz. Tylko, że prototyp tego nielotu pikuje już z nosem w dół

Teraz Pan Premier zapowiedział na kolejnej konferencji prasowej, że rząd będzie rozwijać strategię walki z koronawirusem, a Pan Minister Zdrowia, że naciskać będzie ostro hamulec epidemii, tylko nie zauważył, że poprzecinano mu przewody w tym układzie hamulcowym, i wylał się strumień informacyjny z tego systemu, a cały system wali się jak domek z kart.

Kierowcy doskonale wiedzą, że jak nie ma płynu w układzie hamulcowym, to prowadzi to do katastrofy. A na razie nie ma się co dziwić, że rosną słupki zakażeń, personel sanepidu narzeka na przemęczenie, bo musi kombinować jak dotrzeć do zakażonych, zakażeni dowiadują się po kilku dniach, że mają być odizolowani i zakażają innych, a policjanci trudzą się by dotrzeć do tych, którzy powinni być na kwarantannie i ganiają po piętrach, kiedy domofony też nie działają, itd. Wszyscy mają tyle roboty, że nie ma kiedy pracować, a tu jeszcze do tego nie działają telefony.
A tego wszystkiego można by uniknąć gdyby ktoś zadbał, by prawidłowo funkcjonował odpowiedni system informatyczny, w którym są zapisane w odpowiednim miejscu numery telefonów, które są podstawową formą komunikacji w XXI wieku. Jest to takie proste i banalne, że wstyd nawet o tym pisać.

W trakcje zbierania informacji na ten temat mówiono mi też, że potrzeba jeszcze więcej pieniędzy na prawidłowe działanie tego systemu. Uważam jednak, że więcej pieniędzy na to nie potrzeba, tylko potrzeba więcej odpowiedzialności tych, co biorą te pieniądze za zarówno kierowanie jak i realizowanie spraw związanych z tym systemem i żeby rzetelnie i sumiennie wykonywali swoje obowiązki zgodnie z obowiązującymi przepisami i zdrowym rozsądkiem.

Ze względu na litość nad sobą, nie będę już dalej analizował działań pozostałych ogniw tego systemu, bo mógłbym wpaść w ostrą nerwicę neurasteniczną i ciężką depresję. Ale dziwię się personelowi kierowniczemu tych różnych instytucji i organów, (chociaż widocznie mają jeszcze zdrowe nerwy, i myślą, że ich to nie dopadnie), że nie reagują na to, co się w wokół dzieje,w obliczu takiego zagrożenia zdrowotnego. A jednak z tej półki też już biorą.

Aby ustalić to wszystko, musiałem poświęcić na to dwa tygodnie, ale zawziąłem się bo jestem stypendystą ZUS i mam sporo czasu. I jeśli to o czym tu pisze dotrze jakimś cudem, do jakiegoś decydenta, który powinien się tym zająć i przeczyta to, to może obudzi się w nim sumienie i coś z tym zrobi. A jak nie, to może się obudzić na covidowym madejowym łożu, jak już się to niektórym przytrafiło.

 

Chciałbym żeby potraktowano to co napisałem, jako pilny obywatelski wniosek i mój skromny wkład w walkę z koronawirusem.

Przekazuję przy okazji wszystkim decydentom w tych sprawach, wyrazy należnego szacunku i poważania oraz życzę dobrego zdrowia.

Tadeusz Wojtaszek.

Członek Honorowy i ekspert Polskiego Towarzystwa Magnezologicznego
im. Prof. Juliana Aleksandrowicza, absolwent Studium Organizacji Pracy
i Zarządzania Akademii Ekonomicznej. Działacz na niwie ochrony zdrowia.

Mój adres tadeusz.wojtaszek@ptmag.pl Telefon też można uzyskać.

 

Top